sobota, 14 lipca 2012

Prolog


Patrzyła na zakrwawione ręce, którymi obejmował dwoje swoich dzieci. Ta krew wyciekała z ich małych ciał razem z ich życiem. Wielkie łzy płynęły po jej zmartwiałej z bólu i przerażenia twarzy. Za chwilę miał i ją spotkać taki sam los. W geście rozpaczy, rzuciła ciałkiem swego martwego synka w swego prześladowcę i zaczęła uciekać. Słyszała za sobą biegnącego mordercę, więc kluczyła między drzewami, aby gdzieś znaleźć schronienie. Brakowało jej tchu, lecz biegła dalej i dalej aby móc uwolnić się od zbliżającej się zagłady. Już nigdy, nigdy nikomu nie zaufa gdy przeżyje ten koszmar.
          Jej oprawcą był najbliższy człowiek, ojciec jej dzieci, jej mąż. Co się stało, że z kochającego mężczyzny stał się katem? Czy to mafia, do której należał, a z którą ona walczyła wyciągnęła swe długie macki po nią? Nie chciała o tym teraz myśleć, nie miała czasu! Musi ocalić życie, aby uratować swoje trzecie dziecko znajdujące się w dalekim sanatorium. Szansa była, duża, bo mąż jej nie wiedział, że ich maleńki synek żyje. Wcześniej zostali powiadomieni o jego zgonie. Dziś jednak dostała telefon, że to była pomyłka. Całe szczęście nikt tego nie wiedział, tylko jej brat, lecz ten akurat teraz miał wyjeżdżać w zagraniczną, bardzo długą podróż.
          Dopadła brzegu rzeki, zsunęła się cicho do wody i pozwoliła unosić się falą w dół nurtu. Na brzegu usłyszała tupot ciężkich butów. Zanurzyła się w wodzie, licząc na to, że w gęstniejącym mroku prześladowca nie zauważy jej. Ale musiała się liczyć z tym, że on nie jest głupi i będzie jej szukał w dole rzeki, bo po tak wyczerpującym biegu nikt nie byłby w stanie płynąć pod jej prąd. Dopłynęła do rozłożystego krzewu zwisającego nad wodą i wczołgała się w jego gałęzie.
          Coś zimnego otarło się o jej nogi, więc zasłoniła usta dłonią, żeby nie krzyknąć z przerażenia. To coś oplatało jej stopy i ciągnęło w głąb wody. Nie mogła krzyczeć ani zbyt się ruszać, bo to natychmiast sprowadziło by z powrotem krwawego oprawcę. "Co ja teraz pocznę, gdzie się schronię?" -myślała gorączkowo. "Mafia ma długie ręce i pamięta latami o swoich wrogach. Potrafi zniszczyć każdego, kto stanie jej na drodze."
          Gdy zrobiło się cicho, próbowała uwolnić nogi z pułapki. Była to jakaś stara przegniła sieć, zaplątana w krzaku, którą woda oplotła koło jej nóg. Pomału wyplątała się z tej matni i wyczołgała na brzeg. Dysząc ciężko podniosła się  aby szukać jakiegoś schronienia. A wtem usłyszała spokojny, zimny głos:
-Czekałem na cienie...!